Celem trzyletniego wychowawstwa mojej polonistki w liceum, jak sama wielokrotnie podkreślała, było zaszczepienie w nas sympatii do teatru. Sama była wielką fanką teatralnych widowisk i dzięki niej dwa razy zawitałam do warszawskiej Romy, raz do Buffo i widziałam kilka innych spektakli na deskach nieco mniejszych scen. Wyjście czy wyjazd do teatru przynajmniej raz w semestrze było normą.
Po półtora roku od zakończenia liceum mogę stwierdzić, że wysiłki nie spełzły na niczym - faktycznie polubiłam teatr, dlatego uważam, że za rzadko tam chodzę. To wstyd, bo Teatr Jaracza w Łodzi mijam przynajmniej raz w tygodniu, a codziennie jestem od niego o rzut beretem, gdyż przecznicę dalej znajduje się mój wydział.
Postanowiłam naprawić ten niewątpliwy błąd i tak oto znalazłam się z siostrą w ubiegły piątek pośród widowni "Habitata".
Spektakl ten to trzygodzinna rozprawa o zbuntowanej młodzieży w rodzinnym domu dziecka. O pogmatwanych historiach jego wychowanków, dobrym-złym opiekunie i reakcji na powstanie owego domu w bardzo prestiżowej i nieskażonej do tej pory kanadyjskiej dzielnicy ludzi z wyższych sfer. Bardzo ciekawa i złożona analiza ludzkiej natury, można by powiedzieć.
Widowisko uświetniło dwoje znanych mi z telewizji aktorów - Marieta Żukowska i Bronisław Wrocławski. Ale najlepiej spisała się według mnie Matylda Paszczenko w roli Janet - genialna.
Oglądało mi się to podwójnie dobrze ze względu na miejsca - Mała Scena, pierwszy rząd, miejsca 6 i 7 (absolutnie polecam), pośrodku sceny, także można było poczuć oddechy aktorów, a gdy wykonywali gwałtowniejsze ruchy, robili wiatr poruszający moje włosy ;). To naprawdę zmienia odbiór - na przykład Lewis zwracał się prosto do nas (a właściwie do mojej siostry) podczas sceny pewnej minimalnej interakcji z publicznością. To też było fajne.
Podobała mi się Marieta - urocza, filigranowa, zagubiona w nowej rzeczywistości. Grała 16-latkę i wyglądała przy tym bardzo naturalnie. Chciałam zobaczyć ją na żywo, bo zawsze przyciąga moją uwagę swoją urodą. I tak, na żywo też jest taka ładna.
Podobała mi się prosta, dość minimalistyczna scenografia, którą zmieniali sami aktorzy po zakończonej scenie. To jest fajny zabieg, powodujący taką płynność akcji.
Spektakl jest długi - jak już pisałam, trwa 3 godziny, co można odczuć po dniu spędzonym na uczelni (poszłam tam prawie prosto z zajęć), ale nie jest męczący.
To wszystko miało fajny klimat - ani zbyt lekki, ani zbyt ciężki. Na początku byłam trochę zdezorientowana, ale szybko niepowiązane ze sobą kawałki akcji zaczęły się ze sobą składać i tworzyć spójną całość.
Jeśli macie możliwość i ochotę, polecam wam to zobaczyć - "Habitat", Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi.
Ja odwiedziłam go w piątek po raz pierwszy (no, w sumie trzeci, jeśli liczyć wcześniejsze wejścia po kartkę z aktualnym repertuarem), ale chyba stanę się tam częstszym gościem, bo zafundowałam sobie podczas tej wizyty bardzo miłe doznania artystyczne :-).
Lubicie chodzić do teatru?